Przeczytałem kiedyś wywiad z polskim reżyserem filmowym, który zaraz po wojnie, jako dziecko, znalazł się z rodziną w jednym z miast wchodzących wcześniej w skład Niemiec. Nie pamiętam już, które to było miasto, ale było ono stosunkowo mało zniszczone. Swoje wrażenia bohater rozmowy opisywał jako wjazd we wspaniałe dekoracje przygotowane specjalnie dla przesiedleńców.
Od siebie dodałbym, że twórca tych dekoracji nie zostawił żadnej informacji do jakiej sztuki scenografia została stworzona, a w mieście nie zostali autor, reżyser, artyści ani statyści, nie można było znaleźć też żadnego suflera.
Nie jest moją intencją zastanawianie się nad polityczną i moralną stroną sytuacji, gdy w wyniku wojen przesuwane są granice, gdy ludzie zmuszani są do opuszczania domów i osiedlania się w miejscach, o których istnieniu często w ogóle nie wiedzieli. Nie myślę też o poczuciu straty, ani o wyrzutach sumienia, że wchodzi się w miejsce kogoś, kto opłakuje swoją stratę. Abstrahuję zupełnie od kwestii tego, kto wojnę wywołał i czy to, co się po niej stało było sensownym i sprawiedliwym rozliczeniem win. W tym miejscu myślę o sytuacji, w której ludzie muszą sobie poradzić ze zorganizowaniem życia od podstaw i oswojeniem nowego otoczenia, uczynieniem go swoim własnym.
Nie tylko przygotowana przez kogoś innego scenografia była problemem, także złożenie scenicznej trupy z ludzi, którzy pochodzili z różnych stron, przywozili z sobą odmienne zwyczaje, tradycje, sposoby życia, a często mówili niby tym samym, ale jednak trochę innym językiem.
Na poziomie codziennego życia i sterowanej politycznie inżynierii społecznej można było oczywiście budować jakąś opowieść, odwoływać się do wspólnej historii, która nie była jednak historią tych konkretnych ludzi w tym konkretnym miejscu.
W jednym z lubuskich miasteczek spacerowałem kiedyś po małym ryneczku, aż nagle zorientowałem się, że kilka kamienic to wcale nie budynki, ale wspierane od tyłu fasady, za którymi nic nie ma. Budynki bez wnętrza, a więc i bez historii. Jedyna historia, którą można by o nich opowiedzieć, to historia zniszczenia i może anegdotyczna opowieść o tym, jak postanowiono oszukać wszystkich fasadą, za którą nic się nie kryje.
Europejska muzyka historyczna jest właśnie taką scenografią pełną fasad, za którymi jeszcze niedawno nic się nie kryło. Jakaś podtrzymująca konstrukcja, trochę chwastów, jakaś drobna fauna, która się tam rozpanoszyła i ciągłe prace budowlane.
Wariant z pielęgnowaniem wyłącznie fasady jest kuszący. Jeśli zadba się o to, by obserwatorzy nie zaglądali tam, gdzie nie powinni, to fasada może uchodzić za prawdziwy budynek. Po co męczyć się z odtwarzaniem wnętrz, skoro i tak nikt tam nie będzie zaglądał.
Wariant z odbudowaniem całej kamienicy jest bardziej ambitny i kłopotliwy już na etapie koncepcji. W jakim kształcie ją odbudować? Czy odtwarzać oryginalny układ (może zachowały się jakieś plany), czy w ogóle się tym nie przejmować i zaproponować coś, co będzie funkcjonalne i dostosowane do potrzeb dzisiejszych użytkowników. Może jednak pójść radykalnie na całość i w budynku zrobić urbanistyczny skansen z realiami sprzed trzystu lat – bez gazu, bez elektryczności, bez bieżącej wody? Tego jeszcze nikt nie zrobił, więc byłaby turystyczna atrakcja. Oferta specjalna dawałaby możliwość zamieszkania przez okres tygodnia w jednym z mieszkań z wszystkimi tego niedogodnościami, ale też możliwymi zyskami.
Muzyka dawna jest sama w sobie scenografią, ale jest też częścią większej scenografii, o której opowiadał, snując swoje wspomnienia reżyser. Muzyka to ten element, który wprowadza życie, a przynajmniej jego namiastkę. Punkt zaczepienia, taki sam, jak pierwsze rozpalenie pieca, pierwszy posiłek przygotowany w obcej kuchni, pierwsza wizyta w kościele, pierwszy spacer w parku.
Scenografia nie jest rzeczywistością. Jest jej atrapą, złudzeniem, swego rodzaju oszustwem. Czy da się ją w ogóle zamienić w żyjącą rzeczywistość? Może trzeba zapytać inaczej, czy da się żyć w scenografii, we wnętrzu złudzenia i czy można w końcu to złudzenie uznać za rzeczywistość?
Na Ziemi Lubuskiej rozumiemy te dylematy lepiej, niż ktokolwiek inny.
Cezary Zych