Tour de France to największy, najsłynniejszy i najpopularniejszy wieloetapowy wyścig kolarski. W ciągu swojej ponad stuletniej historii francuski wyścig stał się fenomenem społecznym, kulturowym, medialnym i biznesowym służący za wzór wielu innym przedsięwzięciom w obrębie kolarstwa oraz innych dyscyplin sportowych.

Zrozumienie kulturowego (i kultowego) znaczenia wyścigu będzie prostsze, gdy przypomnimy sobie, że jego inicjatorem była gazeta „L’Auto”, później przekształcona w „L’Équipe”. Wyścig i to, co się na jego temat pisało stanowiły jedność. Nie było wyścigu kolarskiego bez relacji i opowieści na jego temat i oczywiście nie było relacji bez kolarzy, którzy ścigali się na francuskich drogach.

Wyścig kreował swoich bohaterów, a media (najpierw prasa, później radio, wreszcie telewizja, na koniec Internet) kreowały idoli. O wyścigu pisali i opowiadali pisarze, filmowcy, aktorzy, muzycy, naukowcy, wielbiciele Francji, francuskiej kuchni, wina i kultury. Odkąd pojawiły się wielogodzinne transmisje telewizyjne, a kamery pokazywały nie tylko kolarzy, ale również przemierzane okolice, przekaz przestał być zwyczajną relacją sportową.

„Wielka Pętla” stała się źródłem metafor i symboli. Wyścig, rywalizacja, taktyka, strategia, nieczyste zagrania, doping, sensacje, triumfy i klęski, wzloty i upadki, szczęście i rozpacz, a obok tego historia Francji, francuskie sery, wina, polityka, to tylko niewielka część tematów, które w ciągu trzech tygodni trwania wyścigu towarzyszą jej obserwatorom.
Sportowa rywalizacja pozostaje w centrum zainteresowania, ale zdarzają się takie edycje wyścigu, gdy od strony sportowej nic ciekawego się nie dzieje. Od pierwszych etapów wiadomo, kto (o ile gdzieś się nie przewróci) wygra.

Wielu fanów „Wyścigu dookoła Francji” przenosi wtedy swoje zainteresowanie ze sportowej rywalizacji na to, co jej towarzyszy. Znam osoby, które godzinami śledzą transmisje telewizyjne, ale najbardziej ożywiają się nie wtedy, gdy kolarze podejmują próbę ucieczki, ale kiedy helikopter przelatuje nad jakimś pięknym miejscem. Można wtedy ujrzeć świat z niecodziennej perspektywy i rozpocząć planowanie wakacyjnego wyjazdu do Francji.

Znam też takich, którzy od lat wyjeżdżają na wyścig i przejeżdżają samochodami całą trasę rozbijając swoje namioty lub parkując kampery gdzieś przy drodze, po której mkną kolarze. Najbardziej ambitni próbują tę trasę przejechać na rowerach, co jest możliwe i w czym pomagają organizatorzy Touru. Zresztą kolarze amatorzy często nie interesują się tym, co dzieje się na profesjonalnym wyścigu – po przejechaniu kolejnych etapów nie mają na to ani czasu, ani sił.

Wyścig nie jest wyłącznie potyczką dwustu zawodowych kolarzy, ale pretekstem do czegoś, co z samą sportową rywalizacją nie musi mieć nic wspólnego. Tak wygląda kulturotwórcza rola tych legendarnych zawodów sportowych.

Dynamiczny rozwój muzyki dawnej doprowadził do zjawisk podobnych do tych, które możemy obserwować w przypadku francuskiego wyścigu. Z jednej strony mamy profesjonalne wydarzenia artystyczne, z drugiej, publiczność wkomponowującą je w swój sposób poznawania i przeżywania świata.

Tak, jak wśród artystów znajdziemy tradycyjne i nietypowych form prezentacji muzyki dawnej, wśród publiczności dostrzeżemy niesamowite prywatne projekty, które wiodą ich w różne zakątki świata. Ta tendencja została zauważona przez organizatorów turystyki, a w szczególności tzw. turystyki kulturalnej. W związku z tym pojawiły się oferty zorganizowanych wyjazdów na festiwale i koncerty połączone ze zwiedzaniem miejsc o bogatej historii muzycznej. Wymyślono też bardzo drogie i ekskluzywne festiwale dostępne wyłącznie dla uczestników tego typu zorganizowanej turystyki. Tak stało się, na przykład, w Wenecji, gdzie przy udziale najlepszych wykonawców muzyki Claudio Monteverdiego, stworzono festiwal dostępny wyłącznie dla kilkuset osób, które docierały tam m.in. statkami wycieczkowymi, na których przez kilka dni odbywały się regularne konferencje muzykologiczne. Są festiwale, które tak układają program i kalendarz wydarzeń, by słuchacze mogli dotrzeć tam posługując się rozmaitymi środkami transportu, np. rowerami lub… konno.

Zdarza się, że całodniowa wyprawa w okolicy kończy się zbyt późno, by pójść na koncert, więc słucha się jego transmisji lub streamingu. Inni melomani wybierają możliwość uczestniczenia w próbach, a odpuszczają sobie koncerty, jeśli istniej zbyt duże ryzyko spóźnienia.

Poszukiwanie własnej drogi poznawania, a przede wszystkim przeżywania świata, u podstaw których leży europejska muzyka historyczna jest jednym z najcenniejszy osiągnięć tego nurtu artystycznego. Niewiele jest rzeczy bardziej satysfakcjonujących, niż opowieści słuchaczy o tym, co udało się im zobaczyć w okolicy i jaka ważne były to dla nich doświadczenia. O Bachu nie musimy rozmawiać, bo przecież wszystko wiadomo, ale za to o dopiero co odkrytych małych miejscowościach zagubionych gdzieś wśród lubuskich lasów można opowiadać bez końca.

Cezary Zych