Koncerty „Przedsionka Raju”, a było ich dotąd prawie 200, rozkładają się dość równomiernie na mapie Ziemi Lubuskiej. Jest na niej oczywiście kilka białych plam, ale jest też kilka miejsc, które kartograficznym zwyczajem należałoby oznaczyć przy pomocy barw najbardziej intensywnych. To miejscowości i gminy, do których docieraliśmy częściej, niż do innych. Wśród nich pierwsze miejsce należy się bezapelacyjnie gminie Brody.
Kościół w Bieczu, kościół i pałacowa oficyna w Brodach były świadkami prawie 30 koncertów, jeśli do „przedsionkowych” dodamy te, które odbyły się w ramach projektu „Nasz Telemann”. Występowali na nich muzycy młodzi, ale też światowe sławy, artyści, którzy decydują o obliczu dzisiejszej muzyki dawnej. Mieszkańcy gminy i ich goście z Polski, a także z sąsiednich Niemiec, mieli możliwość słuchania m.in. twórczości średniowiecznych minnesingerów i organistów, francuskich, niemieckich i polskich mistrzów lutni, a wreszcie kanonu muzyki barokowej pisanej na instrumenty solowe, zespoły kameralne i małą orkiestrę. Programy wszystkich tych koncertów złożyłyby się na bardzo interesujący festiwal, którego nie powstydziłyby się wielokrotnie większe miasta.
Brody znalazły się na trasie „Przedsionka Raju” dlatego, że to jedno z najbardziej fascynujących historycznie miejsc Ziemi Lubuskiej, także pod względem muzycznym. Wiele wskazuje na to, że w pałacu w Brodach pojawiali się najwybitniejsi osiemnastowieczni instrumentaliści związani z orkiestrą dworu polsko-saksońskiego. W czasie swojego kilkuletniego pobytu w Żarach bywał tutaj Telemann. Samo miejsce, chociaż niemal na każdym kroku widać ślady wojennych zniszczeń, ma w sobie coś wyjątkowego, wręcz magicznego.
Jednak silniejsze od zauroczenia miejscem okazało się zauroczenie jego mieszkańcami. Tak niezwykłą, skupioną i entuzjastyczną publiczność spotyka się bardzo rzadko, a tak wspaniale słuchających muzykę dzieci w zasadzie nigdzie.
Status „przedsionkowej” legendy zyskały sobie pokoncertowe spotkania w Bieczu, włącznie z pamiętnym piknikiem storpedowanym przez komary albo z „podwójną” kolacją, która mogła się wcale nie odbyć (wtajemniczeni wiedzą, o co chodzi).
Sporadycznie zdarzały się koncerty z umiarkowaną frekwencją, ale znacznie częściej było nas całkiem sporo. Pod tym względem momentem kulminacyjny była konieczność wnoszenia do oficyny ławek z pałacowego ogrodu, bo tylko w ten sposób można było wszystkich w miarę wygodnie posadzić.
Tych ławek szukaliśmy i wnosiliśmy je w pośpiechu razem, ja niżej podpisany i wójt gminy Brody, Ryszard Kowalczuk. Gdyby nie on i jego wiara w sensowność naszych muzycznych projektów, historia „Przedsionka Raju” w nadgranicznej gminie ograniczyłaby się pewnie do kilku koncertów, o których wszyscy szybko by zapomnieli. Stało się inaczej – od wielu lat kalendarz naszego cyklu zaczynaliśmy układać właśnie od koncertów w Brodach i w Bieczu.
Robiliśmy tak ze względu na miejsce, ze względu na słuchaczy i w szczególny sposób ze względu na Ryszarda. Myślę, że i on i ja traktowaliśmy „Przedsionek Raju” jako przyjacielskie zobowiązanie, które trzeba respektować nawet, gdy okoliczności obiektywne są przeciw nam. Po prostu byliśmy pewni, że to ma sens – sens muzyczny, kulturalny, ale także ludzki. Kontynuowaliśmy więc tę tradycję także wtedy, kiedy budżet się nie dopinał.
Kiedy kilka tygodni temu żegnaliśmy Ryszarda w brodziańskim kościele, miałem wrażenie, że jestem u siebie, otoczony ludźmi, których znałem i spotykałem od dziesięciu lat. Właśnie o to nam wspólnie chodziło: my mieliśmy zostawić Wam muzykę, a Wy mieliście zostać w naszych wspomnieniach, które co roku rytualnie odświeżaliśmy.
Tegoroczną edycję „Przedsionka Raju” chcielibyśmy zadedykować Ryszardowi Kowalczukowi, dziękując mu za niezwykłą przygodę, jaką były dla nas wszystkich koncerty w Bieczu i Brodach.
Cezary Zych